dehon-szkic-biograficzny-klauza

Karol Klauza

szkic biograficzny

Zafascynował mnie swoją osobowością, przerósł epokę, w której żył i działał. Natrafiłem na Jego ślad przypadkowo. „Przemówił” do mnie krótkimi zdaniami, bez zbędnych słów, pisanymi jakby w ustawicznym pośpiechu. Poruszał tematy społeczne.

Rozpoczynałem właśnie pracę dydaktyczną na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Musiałem wykładać latynoamerykańska teologię wyzwolenia. Jeden z Jego duchowych synów dał mi tekst, który uznałem za opracowanie któregoś z klasyków kierunku teologicznego, popularnego w latach osiemdziesiątych XX wieku. Tylko ten chrystocentryzm wydawał mi się zbyt rzymski, jak na domniemanego latynosa przystało.

Potem było to odkrycie teologii ukrytej jako nauczanie społeczne Ks. Leona Jana Dehona — Francuza żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, człowieka zapomnianego i niechcianego, którego pism jeszcze nie przetłumaczono na język polski, choć właśnie Polakom ma tyle do powiedzenia. Zapomniana, ukryta perła w „glebie” Kościoła.

Do teologii Ks. Dehona trzeba się było przedzierać poprzez historię jego życia, odkrywanie świata jego myśli i sformułowań. Po zakończeniu badań zarysował się atrakcyjny — i jakże współczesny — obraz teologii zbawienia, wpisanej w dzieje, rozumianej inaczej niż w radykalnych wyznaniach latynoamerykańskich wspólnot podstawowych i ich teologów. Jego społeczna teologia tkwiła w nurcie nie wykorzystanej do końca szansy społecznego nauczania zapoczątkowanego przez papieża Leona XIII.

Tak powstał cykl wykładów monograficznych poświeconych soteriologii Ks. Dehona. Były kierowane do księży studiujących dogmatykę na KUL-u. Odczytywałem w tym znak spełnienia się Jego pragnień, aby dawać księżom wiedzę o katolickiej nauce społecznej — ten nieco zapoznany nad Wisłą charyzmat Zgromadzenia, tak drogi Jego sercu.

Ukazany w tym szkicu obraz Ks. Dehona nie jest pełny. Widzę go przede wszystkim jako teologa (III część) i społecznika katolickiego, poznającego i angażującego się w życie środowisk robotniczych (l część).

W tej bogatej osobowości pozostają czytelnikowi polskiemu do odkrycia ciekawe elementy duchowości, działalność zakonodawcza, twórczość pisarska i dziennikarska. Dziedziny te wymagają jednak kompetencji Jego duchowych synów od lat pracujących w Polsce. Są oni znani nie tylko z pracy parafialnej, misji ludowych, rekolekcji, ale także jako uznane autorytety posoborowej odnowy teologicznej, konsulatorzy watykańscy, wykładowcy na uniwersytetach.

Mój skromny wkład w przybliżenie postaci Księdza Dehona, byłby jeszcze bardziej niedoskonały, gdyby nie metodologiczna pomoc czołowego polskiego soteriologia społecznego, ks. prof. dra hab. Czesława Bartnika, zachęta ks. rektora mgra Józefa Gawła SCJ i ofiarna pomoc ks. mgra Mirosława Daniluka SCJ, którym wyrażam swoją serdeczna wdzięczność.

Lublin, w Uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego 1986 r.


Ksiądz Leon Jan Dehon pochodził z rodziny, której dzieje sięgają wypraw krzyżowych, wywodzącej się z w Walonii, na ziemi Belgów. Nawet forma nazwiska ma celtyckie pochodzenie: „hon” oznacza strumień, nurt wody. On też stał się w Kościele, i tam gdzie był posłany, ożywczym nurtem nowego, mimo że ciągle pozostawał w posłuszeństwie papieżowi i prawu. Niespokojne lata XVI wieku zubożyły tę znaczącą niegdyś rodzinę szlachecką z Hainaut. W 1674 roku osiedlili się w Dorangt, leżącym na terenie departamentu Aisne we Francji. W XIX wieku demokratycznie nastawiony dziadek przyszłego studenta Sorbony, zmienił zbyt arystokratycznie brzmiącą pisownię „de Hon” na bardziej obywatelską „Dehon”. Nosił charakterystyczne dla swej epoki imiona — Hipolit Ludwik i był ważną osobą w mieście La Capelle. Prowadził miejscową pocztę oraz sprawował funkcję burmistrza.

Hipolit Ludwik Dehon żył jeszcze, gdy w rodzinie jego syna — Aleksandra, prowadzącego w mieście handel piwem, 14 marca 1843 roku urodziło się trzecie dziecko. Otrzymało imię Leon — podobnie jak zmarły przedwcześnie, w wieku 4 lat, pierwszy syn. Aleksander Dehon był człowiekiem stanowczym, zrównoważonym, ceniącym konsekwencję i posłuszeństwo. Wiarę utracił podczas nauki w Paryżu. Ten brak rekompensowała dzieciom żarliwość matki Adeli Stefanii Vandelet, wychowywanej w młodości przez duchowe córki św. Zofii Barat, które zaszczepiły w niej kult Najświętszego Serca. Pragnienie wyłącznego poświęcenia się Bogu nie było jednak powołaniem zakonnym; zabrakło możliwości do jego realizacji. Tę łaskę miał otrzymać jej najmłodszy syn.

Chłopiec urodził się słaby fizycznie. Nie wróżono mu długiego życia. (Zastanawia fakt, że pomimo cierpień i chorób, które nękały go przez całe życie, Ksiądz Dehon osiągnął wiek 82 lat). Był dzieckiem spokojnym. Chętniej bawił się w zaciszu domowym niż na wybiegach dla koni, z których słynęło La Capelle, i gdzie ojciec z bratem Henrykiem spędzali większość wolnego czasu.

Matka nauczyła go modlitwy. Obok ideału św. Ludwika Gonzagi stawiała mu za wzór także postać św. Stanisława Kostki.

Mały Leon rozpoczął naukę w rodzinnym La Capelle. Od 1855 r. wraz z bratem kontynuował ją w oddalonym o ponad 200 km, odbudowującym się po pożarze, kolegium w Hazebrouck we Flandrii. Było to dla niego pierwsze doświadczenie duchowej samotności. Został oderwany od matki i postawiony w wymagających warunkach życia w internacie, pod surowym okiem dyrektora, księdza Piotra Dehaene. Dla chłopca z prowincji, ale z rozbudzoną inteligencją i wrażliwością, w krótkim czasie ideałem stał się ksiądz Boute — wykładowca o szerokich wartościach humanistycznych. To miał być pierwszy powiernik „wielkiej tajemnicy” — uświadomionego powołania kapłańskiego, które u tego trzynastoletniego chłopca w noc wigilijną wzbudził Bóg. O wiele później ksiądz Boute stał się adresatem dedykacji jego pierwszego doktoratu.

Bóg wcześniej uświadomił Leonowi swoją wolę. Życie, w którym dopiero usamodzielniał się w oparciu o osobisty system wartości i przekonań, musiało być całkowicie poświęcone zbawczej miłości i ofierze. Już pierwsze rekolekcje, odprawione w kolegium pod kierunkiem jednego z duchowych synów św. Ignacego Loyoli, przyczyniły się do utrwalenia zwyczaju częstej spowiedzi. Do tak oczyszczonej „gleby” życia, kilkunastoletni chłopiec wprowadził treści płynące z lektury otrzymanego od matki „Podręcznika pobożności dla czcicieli Serca Jezusowego” a potem z „Wprowadzenia do życia duchowego” św. Franciszka Salezego i „Naśladowania Chrystusa” Tomasza a Kempis. Udzielał się w Sodalicji Mariańskiej i poznawał problemy społeczne, uczestnicząc w Konferencjach św. Wincentego a Paulo.

W biografii Leona Dehona najważniejszym dniem podczas pobytu w Hazebrouck była wigilijna noc w 1856 roku. Nie wyjechał do domu. W kościele kapucynów, gdzie barokowy ołtarz otaczał tajemnicę ofiarnej obecności Słowa, które stało się Ciałem, ukryty w mroku trzynastoletni chłopiec przeżywał dotknięcie łaski. Uświadomił sobie, że jest powołany do kapłaństwa, wybrany. Siła tego przekonania zadziwia. Po latach dalej kierowała postępowaniem człowieka już dojrzałego, z cenzusem naukowym. Skłóciła go z rodziną, wystawiła na próbę wiele przyjaźni.

Nigdy nie wątpił o swym powołaniu. W przeżyciu tamtej nocy, wbrew woli ojca i pokusom świeckiej kariery czerpał siły do walki o swoje kapłaństwo. Postanowił jednak do chwili osiągnięcia pełnoletniości być posłusznym poleceniom rodziców. Dlatego w szesnastym roku życia, zgodnie z wolą ambitnego ojca, wraz z Henrykiem przeniósł się do Paryża. Henryk planował studiować prawo a Leon, uzupełniwszy materiał z nauk ścisłych, miał rozpocząć naukę na politechnice. Zapowiadało się przecież na gwałtowny rozwój przemysłu, stwarzający szansę szybkiego wzbogacenia się.

W stolicy kulturalnej Europy, tęchnącej atmosferą fin de siecle'u, impresjonizmem, modnym nie tylko w malarstwie, zaoferowano dorastającym chłopcom z prowincji mieszkanie w sławnej dzielnicy łacińskiej. Jeszcze nie ocieniała jej wtedy kopuła bazyliki Najświętszego Serca. Była to już jednak oaza artystów, bukinistów i rodzącej się paryskiej bohemy.

Leon Dehon poznawał jednak inny Paryż w małym świecie Instytutu Barbeta przy ulicy Feuillentines. To szczególne miejsce kształtowania charakteru. Z religijnych elementów pozostał tu właściwie tylko zaniedbany wystrój ścian i regulaminowy pacierz. Nie trzeba było psychologa, by stwierdzić, że odmawiano go w atmosferze pozbawionej wiary. Nie wpływał on też na kształtowanie właściwych postaw moralnych. Dla przyszłego kapłana była to prawdziwa „nuć ducha”, dotkniecie zła, smak niewiary; ciężka próba przyjętego i przeżytego systemu wartości.

Wytrzymał tu tylko dwa miesiące. Przeniósł się do mieszkania brata. Mimo uzyskania bakalaureatu z nauk ścisłych, nie kontynuował studiów na politechnice, lecz w 1859 roku rozpoczął naukę na Wydziale Prawa. Ojciec zgodził się ostatecznie na tę zmianę, chociaż nie krył swojej niechęci. Oddalili się od siebie. U boku ambitnego Aleksandra Dehona dorastał świadomy swej drogi życiowej, konsekwentny syn.

Studia ukończył szybko. Był zdolny i pracowity. Wiedział, czego chciał dokonać w życiu i dlatego śpieszył się. W 1863 roku, mając dziewiętnaście lat, obronił dwie rozprawy doktorskie — z prawa rzymskiego i cywilnego. W międzyczasie opanował język angielski, nauczył się malować i grać. Zgodnie z platońskim ideałem wykształcenia.

W życiu duchowym wzrastał jeszcze szybciej. W trudnym środowisku młodzieży z dzielnicy łacińskiej, dyktującym w drugiej połowie XIX wieku europejską modę na liberalizm i niezależność, odbywał swoją postulanturę wśród świata. Honoriusz Balzac trafnie oddał atmosferę tej dzielnicy w swych „Scenach z życia paryskiego”. Leon Dehon opisał swą drogę duchowego rozwoju w tych warunkach, na kartach swego pamiętnika.

Prawdziwą wartością w miejscu, gdzie przyszło mu żyć, stała się dla niego parafia św. Sulpicjusza, ożywiona ideałami francuskiej szkoły duchowości. Propagowała ona „przylgnięcie” do Chrystusa i Jego adorację w tajemnicy Wcielenia. Kontakt z sulpicjanami ukierunkował Leona duchowość na przeżywanie tego co ludzkie w tajemnicy Boga.

Ożywiał pragnienia szybkiego zrealizowania powołania kapłańskiego. Ponieważ spowiednik, ksiądz Prévél, sugerował ukończenie studiów kapłańskich w Rzymie, Leon zgodził się i na razie swoją studencką, religijną żarliwość, angażował w pracę w Bractwie Nauki Chrześcijańskiej, poświęcającym się katechizowaniu ubogich. Tu trzeba się chyba doszukiwać pierwszych ziaren idei, które kiedyś zaowocują Dziełem Świętego Józefa w Saint-Quentin.

Dramat rodzinny ożył po skończonych studiach. Młody doktor prawa chciał samodzielnie kierować dalej swoim życiem. Ojciec jednak nadal pozostawał nieustępliwy w swojej decyzji. Zamiast radości z sukcesu syna, w rodzinie tej pojawiły się uczucia żalu, zawodu, narastającej niechęci. Napiętą sytuację rozładował przyjaciel Leona ze studiów, archeolog Leon Plustre, proponując wspólną podróż na Bliski Wschód. Aleksander Dehon chętnie przystał na tę propozycję, wyłożył na nią pieniądze, spodziewając się zyskania czasu, a może zmiany decyzji syna. Po swojemu chciał dla niego jak najlepszej przyszłości. I rzeczywiście pomógł mu, chociaż nieświadomie.

Szlakiem średniowiecznych krzyżowców i pielgrzymek, przez Szwajcarię, Włochy, Istrię, Dalmację, Albanię, Grecję i Egipt obaj przyjaciele dotarli do ziemi, której dotykały stopy Jezusa Chrystusa. Leon, jak niegdyś umiłowany uczeń Mistrza, biegł, by wsłuchać się tu w echa uderzeń Serca, które tak bardzo umiłowało świat.

Ziemię Świętą oglądał wiosną. Rozumiał wzruszenia Jezusa, opisane w Ewangelii, na widok piękna kwiecistej doliny Jordanu. W Ogrodzie Oliwnym dotykał drzew — niemych świadków pojmania Chrystusa. Zanurzał się w atmosferę wielkanocnej Jerozolimy, a nad Jeziorem Tyberiadzkim, zwanym też Jeziorem Genezaret, ponad czasem docierały do niego słowa zapewnienia: „Sprawię, że staniecie się rybakami ludzi” (Mt 4,19). Powołanie umacniało się i dojrzewało do ostatecznej decyzji. Czuł to coraz wyraźniej. Owocowało jako skutek życia wewnętrznego, nastawionego poprzez te ziemskie pamiątki po przejściu Jezusa na ostateczne i pełne zjednoczenie z Miłością.

Z ziemi Jezusa mógł już teraz wrócić tylko do ziemi Kościoła, do źródła czystej nauki i ożywczej mocy dla życia zgodnego z Ewangelią, która towarzyszyła mu poprzez codzienną lekturę przez całe studia paryskie. Finałem tego spotkania z Prawdą i Życiem, stał się dla Leona Rzym. Został przyjęty na prywatnej audiencji u papieża Piusa IX, potem było już upragnione seminarium francuskie św. Klary, do którego wstępował ze świadomością cierpień, jakie ten krok zadawał jego najbliższym. Zgodził się jednak na to, bo był pewien, że nie myli się, i że Bóg wyprowadzi z tego cierpienia większe dobro. Ludzkie nadzieje ojca i matki były za słabe wobec sił duchowych, kierujących jego postępowaniem.


Leon Dehon był teraz szczęśliwy. Został alumnem seminarium. Znalazł swoje miejsce na ziemi. Było mroczne i mieściło się w smutnym, zimnym gmachu. Małą celę wypełniały proste sprzęty — twarde łóżko, stół, półka na książki, szafa, lampa. Miał teraz dwadzieścia trzy lata, za sobą osiągniętą karierę naukową, a przed sobą obowiązek zaczynania studiów od początku. Był jednak naprawdę szczęśliwy. Wiedział bowiem, że staje się sobą. Wreszcie. Od trzynastego roku życia czekał na ten zwrot w swoim życiu.

1 listopada 1865 roku pierwszy raz założył sutannę. Był już po tej upragnionej stronie, segregatus — oddzielony, wybrany i mógł swoim strojem nawet powiedzieć o tym innym ludziom. Napisał potem, jak wiele kosztowały Go sytuacje, w których musiał rozstawać się z sutanną. Była dla Niego znakiem wierności, symbolem przymierza, szansą ofiary, pomocą i ochroną…

Do jej duchowych wymiarów Leon dorastał kierowany w życiu wewnętrznym przez księży duchaczy. Naukę pobierał u jezuitów na Uniwersytecie Gregoriańskim. Po roku studiów uzyskał doktorat z filozofii. Podczas studiów teologii otrzymał w 1867 roku święcenia subdiakonatu, a w 1868 roku — diakonatu. Marzenia stawały się rzeczywistością. Dojrzała decyzja zaowocowała między innymi uznaniem ojca. To była dla Leona prawdziwa radość i świadomość życiowego sukcesu. Aleksander Dehon przebył bowiem przez te lata rozłąki drogę wewnętrznego nawrócenia. Ostatnie jej tygodnie miały upłynąć pod dachami rzymskich bazylik u boku syna, który niegdyś oceniany jako niewdzięczny i nieposłuszny, teraz stawał się palcem Bożej Opatrzności i Miłosierdzia, dającego szansę nawrócenia i ożywienia ducha religijnego u tego francuskiego człowieka interesu. Tak chyba owocowały godziny modlitw, wyrzeczeń i ofiar Leona i żony.

Rodzice przyjechali jesienią 1868 roku do Wiecznego Miasta. „Zbliżali się” do kapłaństwa swego syna. To właśnie Aleksander Dehon na prywatnej audiencji u Piusa IX prosił papieża o przyśpieszenie daty święceń. Powrócił do Chrystusa dzięki synowi i teraz chciał mu pomóc. Papież zgodził się.

Ten najpiękniejszy dzień w życiu Księdza Dehona miał miejsce 19 grudnia 1868 roku, to była IV Niedziela Adwentu. Już czuło się atmosferę świąt Bożego Narodzenia „Świąt Tajemnicy Wcielenia. Pojednany z Bogiem ojciec, niemogąca powstrzymać łez szczęścia matka, wzruszony prymicjant uczestniczyli w zdarzeniu, będącym zadatkiem wielkich dokonań w Kościele. Teraz nagrodę Bóg przygotował temu, który poznał czas swojego nawiedzenia i potrafił walczyć w porę i nie w porę.

Życie kapłańskie Ksiądz Leon rozpoczął wysoko. Został mianowany jednym z 24 stenografów przygotowywanego Soboru Watykańskiego I. To dowód zaufania, wielkiego zaufania ze strony przełożonych i ludzi Kościoła. W Rzymie był przecież człowiekiem nowym. Zasadnicze studia odbywał w Paryżu, świeckim Paryżu, który obok zeświecczenia obyczajów, był owładnięty gallikanizmem. Tutaj też działały loże masońskie i inne, popularne w tamtych czasach kręgi wtajemniczenia. Tymczasem wybrano właśnie jego — doktora prawa i filozofii, jeszcze studenta teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim. Zaprzysiężony, jak inni uczestnicy Soboru, miał dostęp do wszystkich dokumentów, był świadkiem toczących się dyskusji, rodzącej się nowej świadomości Kościoła. To była dobra szkoła myślenia kategoriami kościelnymi dla tego przyszłego Zakonodawcy.

Świat nie pozwolił na pełną realizację Soboru. Wielka polityka, wrogie nastawienie do Kościoła ludzi rodzącego się przemysłu i kształtujących opinię publiczną wydawców prasowych sprawiły, że papież zdecydował się zawiesić obrady Soboru. Ksiądz Dehon znalazł się we Francji, gdzie został wcielony do wojska jako kapelan. W 1871 roku wrócił do Rzymu, by ukończyć studia teologiczne i prawnicze uzyskaniem dwóch kolejnych doktoratów. W tym czasie studiował też zagadnienia społeczne i ekonomię polityczną. Pragnie bowiem zrozumieć procesy dokonujące się wśród ludzi, do których miał być posłany jako kapłan. Chciał być nie tylko architektem sumień i przewodnikiem na drodze do szczęścia nadprzyrodzonego, ale także stawiał sobie za cel zostać doradcą w sprawach codziennych. Chciał pomóc ludziom urzeczywistniać ich nadzieje.

Była to prosta konsekwencja życia duchowego Księdza Leona, ukształtowanego przez księży duchaczy w seminarium św. Klary. To, co zostało zasiane w tej duszy w Hazebrouck, rozwinięte pod dachami Montmartre'u, teraz zyskiwało swój dojrzały, kapłański kształt. Dla niego, człowieka o formacji duchowej, uwzględniającej mentalność prawniczą przekonanego o istnieniu doczesnych znamion nadprzyrodzonej woli Bożej, dewizą życiową stają się słowa Listu do Hebrajczyków (10,7) i Psalmu 40 (7-9): „Oto idę, Boże, aby pełnić wolę Twoją”. W tym widział drogę swego uświęcenia, ożywianą modlitwą uczuć. Pragnął zawsze więcej — semper magis — aż po kres, za który uważał stałe zjednoczenie z Bogiem.

Tak czuł to zwłaszcza podczas trzeciego roku studiów, w latach 1867-68, który później nazwał swoim rzeczywistym nowicjatem. To właśnie wtedy upodobał sobie ideę żertwy ofiarnej, jako wyrazu miłości, chwały i wynagrodzenia składanego przez człowieka Bogu. Został jej wierny do końca swego życia. Uczynił z tej idei znamię rozpoznawcze dla swego Zgromadzenia. Wniósł ją do pobożności i duchowości, jako charakterystyczny rys francuskiej szkoły życia wewnętrznego XIX w.

Wyróżniał się spośród innych seminarzystów inteligencją, zapałem apostolskim i życiem wewnętrznym. Tolerował, ale nie podzielał ich, zbyt świeckich, postaw. Może dlatego w jego życiu nie pojawił się żaden bliższy przyjaciel, który by zastąpił poznanego na studiach paryskich Leona Palustre'a.

W Rzymie, podobnie jak kiedyś w Paryżu, Ksiądz Dehon uczył się i działał. Katechizował ubogich, udzielał się jako prezes Koła Nauki Chrześcijańskiej, próbował docierać do zagubionych w swej religijności ludzi dorosłych. Coraz wyraźniej uświadamiał sobie swój charyzmat kapłaństwa, realizowanego jako aktywną obecność w centrum spraw społecznych, aby oświecać i poprawiać los skrzywdzonych. Chciał uczynić to bez uciekania się do polityki, rozbudzania nierealnych ambicji czy stosowania klasowej dyskryminacji. To zarazem charyzmat kapłana, do końca pozostającego w swej wewnętrznej samotności, aby być glebą otwartą na przyjęcie Słowa i Łaski, glebą rodzącą owoce, którymi obdzielać będzie rzesze potrzebujących.

Ożywiony takimi ideałami Ksiądz Dehon, dzięki łaskawemu zrządzeniu Opatrzności Bożej, spotykał w 1868 roku przybyłego na Sobór księdza Emanuela d'Alzona. Była to niezwykła osobowość, budząca zrozumiały podziw otoczenia. W wieku 25 lat został wikariuszem generalnym w Nîmes. Dla ks. Dehona stał się jakby modelem postępowania. Ksiądz d'Alzon był w tym czasie osobą znaną w dziedzinie funkcjonowania szkół katolickich. Znano go też jako Założyciela Zgromadzenia Asumpcjonistów i jego żeńskiej gałęzi

— Zgromadzenia Asumpcjonistek. Ich celem było nauczanie młodzieży, duszpasterstwo poprzez prasę, misje i działalność społeczną. Zatroskany o wzrost pobożności ludzi świeckich, ksiądz d'Alzon założył wiele stowarzyszeń religijnych, nastawionych na nawracanie grzeszników, prowadzenie duszpasterstwa wśród żołnierzy, upowszechnianie częstego korzystania z sakramentów, nauczanie prawd wiary, wieloraką pomoc okazywaną ubogim chłopcom, obdarzonym powołaniem kapłańskim. Jego życiową dewizą miał się też głęboko przejąć Ksiądz Dehon. Brzmiała ona — „Przyjdź Królestwo Twoje”

— i nosiła wiele cech pobożności ukierunkowanej na oddawanie czci Najświętszemu Sercu Jezusa Chrystusa.

Jeżeli gdzieś trzeba by szukać inspiracji pogłębionego apostolatu i duchowości sercańskiej, to właśnie w tym kontakcie, podczas soborowych trosk. Obaj kapłani mieli oddać Kościołowi powszechnemu w XIX i XX wieku nieocenione usługi. Obaj byli ludźmi niezwykłymi.

Zapatrzony w postać i dokonania księdza d'Alzona, Ksiądz Leon zapragnął zostać asumpcjonistą. I dla Zgromadzenia byłaby to korzystna decyzja. Zyskaliby gorliwego kapłana, który pod koniec swego seminaryjnego życia był charakteryzowany przez przełożonych w następujący sposób: „Charakter wspaniały; zdolności wielkie. Pobożność i zdyscyplinowanie: doskonałe. Wynik studiów: wyróżniający się. Jest jednym z naszych najlepszych seminarzystów pod każdym względem. Wiele obiecujący na przyszłość”. Takie są zawsze owoce powołania i współpracy człowieka z łaską otrzymaną od Boga.

Plany wstąpienia do Asumpcjonistów nie zostały zrealizowane. Bóg chciał inaczej. W sierpniu 1871 roku Ksiądz Dehon wraca do Francji. Po dojrzałym namyśle, w październiku tegoż roku, oddał się do dyspozycji swego biskupa. Zamiast projektowanej reformy studiów uniwersyteckich, którą chciał przeprowadzić po wstąpieniu do Asumpcjonistów, zamiast celi zakonnej i życia według reguły, został siódmym, ostatnim wikarym bazyliki w Saint-Quentin. To było jego decydujące o wszystkim „Fint”.


Europa przeżywała pełen sukcesów, szalony koniec XIX wieku. Okres tzw. Drugiego Cesarstwa (1852-1870) oznaczał dla Francji czas szybkiego bogacenia się ludzi przedsiębiorczych. Podwoił się eksport. Rodzący się przemysł mógł i chciał produkować jeszcze więcej. Rozbudowywały się fabryki. Ze wsi napływała do nich tania siła robocza. Rosły przemysłowe miasteczka północnej Francji. W 1876 roku Saint-Quentin miało 37 000 mieszkańców (w 1900 roku miało ich liczyć 50000). Posiadacze i potentaci fabryczni zyskiwali tu 90% dochodu, klasy średnie — już tylko 9,5%. Dla robotników zostawało zaledwie 0,4%, pomimo że stanowili przytłaczającą większość mieszkańców, zaludniającą ciasne i wilgotne uliczki dzielnic nędzy. Około 30000 dorosłych ludzi żyło za cenę sprzedawania swojej niewolniczej pracy za płacę tak skalkulowaną, by z trudnością starczała na przeżycie robotniczych rodzin. Bez żadnej szansy awansu — raczej z perspektywą przedwczesnej, schorowanej starości, odmierzanej smutnymi dniami, karmionej czarnym chlebem i namiastką kawy, upływającymi w zimnych, ciasnych murach mieszkań przy bulwarze Richelieu, na wzgórzach św. Jana, a niekiedy w cieniu bazyliki.

Nawet stąd było daleko do Kościoła. Ale i Kościół nie posyłał tu swoich ludzi — chyba, że na rytuał pogrzebu. Nic dziwnego, że szybko przylgnęło do księży określenie cmentarnych ptaków. Ich drogi przebiegały gdzie indziej. Wielu nie wierzyło w apostolski sukces w pracy z robotnikami. Choć i tak było ich tylko ośmiu na blisko 40000 miasto, to wysiłek docierania tam, gdzie najtrudniej podjął dopiero Ksiądz Dehon — najmłodszy z wikarych. W podziale obowiązków kapłańskich otrzymywał zadania wymagające ofiarności i poświęcenia. Nie zważano na jego doktoraty. Był młody — miał niespełna 30 lat i zaczynał swe kapłańskie posługiwanie. Mógł pracować.

To właśnie on miał przebić się przez skorupę robotniczej nieufności do kapłana. Z dnia na dzień stawał się kimś przynoszącym nadzieję dla żyjących w apatii i wrogiej pogardzie dla wszystkich mających się lepiej.

Najpierw zajął się dziećmi. To dyktowała skala potrzeb społecznych i duszpasterska strategia wychodzenia z zamkniętego kręgu nędzy rodzącej nędzę, w którym brak środków do życia owocował zbrodnią, alkoholizmem, prostytucją i analfabetyzmem. Praca nie miała już wartości religijnej. Nie wiązano jej ze skutkami grzechu pierworodnego ani tym bardziej nie dostrzegano w niej środka współstwarzania i uświęcania się człowieka. Była zwykłą, niewolniczą koniecznością, by móc podtrzymać jałową egzystencję, z brakiem stabilizacji, ciągle zmieniającymi się płacami i jeszcze szybciej rosnącymi cenami, pogłębiającą się zależnością od przedsiębiorcy. Tak nadal owocowała wielka rewolucja francuska. Praca ludzka stała się formą ograniczania bliźniego w jego rozwoju, cywilizowaną formą agresji i zniewolenia, kryterium oceny prawa do życia — będziesz żył, jeśli oddasz mi swój czas, siły, zdrowie…, siebie samego. Niekiedy nie starczało czasu nawet na niedzielną Mszę świętą.

Ksiądz Dehon znał tę „przemysłową dżunglę” zarówno z książek, jak i paryskich doświadczeń. Teraz był świadomy jej podatności dla udzielonego mu przez Boga kapłaństwa; to przecież z woli Stwórcy, dla tysięcy robotników droga zbawienia biegła właśnie przez fabryczne hale. Dlatego młody wikary chciał, żeby Kościół był tam obecny, żeby otaczał modlitwą te „zaklęte rewiry”. To spod pióra Księdza Leona wychodziły nowe wezwania maryjne w rodzaju „Matko Boża Fabryczna — módl się za nami”. Wiedział, że czyniąc w ten sposób, pozostaje wierny wielowiekowej tradycji kościelnej, sięgającej czasów św. Pawła i jego zbiórek pieniężnych na potrzeby ubogich wspólnot jerozolimskich. Potem były sławne diakonie rzymskie, świadczące pomoc materialną wszystkim potrzebującym. To samo czyniły następnie organizacje cechowe i brackie, zakony i liczne stowarzyszenia ludzi świeckich. W XIX wieku w szczególny sposób dojrzewała świadomość obecności Królestwa Bożego w znamionach doczesności — nie tylko w granicach widzialnego Kościoła, ale także wszędzie tam, gdzie w zubożonym i prześladowanym robotniku sam Chrystus doznawał głodu, cierpienia i odrzucenia.

W Saint-Quentin nie było tradycji apostolatu społecznego. Młody Ksiądz nie miał żadnych punktów oparcia dla swojej duszpasterskiej inicjatywy, która musiała przełamywać bariery uprzedzeń — także ze strony niektórych środowisk kościelnych, owładniętych błędami gallikanizmu i liberalizmu. Jedynie z trudem i wyrzeczeniem można było odzyskiwać utraconą wierzytelność przepowiadania.

Mieszkał we wspólnocie kapłańskiej przy rue de l'Official. Żyli raczej ubogo, mieli jednak w mieście autorytet. Liczono się z ich sugestiami w decyzjach dotyczących miasta. Ksiądz Dehon, jako najmłodszy, szybko zyskał popularność wśród chłopców z okolicznych domów. Spotykali się początkowo w jego pokoju. Potem zdobył teren i środki finansowe na budowę domu dla młodzieży. Już w marcu 1873 roku mógł odprawić Mszę świętą w kaplicy założonego przez siebie Dzieła Świętego Józefa. Dysponował budynkiem z czytelnią, salą sportową, biblioteką, pomieszczeniami na kasę oszczędnościową, kółka zainteresowań, prób orkiestry… i z pierwszym w jego życiu ołtarzem, jaki postawił Bogu, by gromadzić wokół niego potrzebujących. Dzieło Świętego Józefa utrzymywał z własnych funduszy. Skutecznie udało mu się zachęcić do pomocy świeckich, czym na wiele lat uprzedził jedną z metod działania Akcji Katolickiej.

W sierpniu 1873 roku na Kongresie Katolickich Kół Robotniczych w Nantes Ksiądz Dehon spotkał pierwszy raz Leona Harmela. Odtąd drogi ich życia biegły blisko siebie. Dla niektórych właśnie Harmel stał się jaśniejszą gwiazdą społecznych doświadczeń Kościoła, pomimo że ich dokonania były wspólne. Leon Harmel miał fabrykę w Val-des-Bois. Ułożył panujące w niej stosunki zgodnie z zasadami chrześcijańskimi i przyczynił się do spopularyzowania tzw. patronatu, czyli daleko idącej opieki materialnej i duchowej pracodawcy wobec robotników. Ksiądz Dehon, zachęcony przez innego sławnego społecznika katolickiego, Alberta de Muna, jeszcze tego samego roku założył w Saint-Quentin Katolickie Kółko Robotnicze, skupiające starszą, pracującą młodzież.

W tym czasie problematyka społeczna zaczęła wypełniać jego kazania. Stały się one źródłem nadziei dla jednych i powodem obrazy dla tych, którzy słusznie czuli się adresatami gorzkich słów prawdy i surowej oceny nadużyć moralnych, mających miejsce w stosunkach społecznych. Wykazywał, bogato argumentując przykładami z najbliższego otoczenia i odwoływaniem się do autorytetów teologicznych, jak niedostatek i niesprawiedliwe warunki pracy spychają robotników na drogę przestępstw, a w konsekwencji prowadzą do utraty wiary i zbawienia. Mówił też, że wysiłki Kościoła, by wychować społeczeństwo w duchu moralnej prawości, doceniające pracę i poświęcenie, staną się bezużyteczne, jeśli nie zostaną wsparte przez właścicieli. Ich odpowiedzialność przed Bogiem sięga przecież dalej niż parkan własnej fabryki.

Prowadzenie Dzieła Świętego Józefa, działalność kaznodziejską, wspierał Ksiądz Dehon wykładami z ekonomii społecznej, organizowaniem w mieście Konferencji Świętego Wincentego à Paulo i rozszerzaniem na terenie diecezji sugestii podjęcia specjalistycznego duszpasterstwa robotników. W tym dziele zyskał uznanie i pomoc biskupa Doursa z Soissons. Dzięki temu mógł jeszcze bardziej poświęcić się Dziełu, które stało się jego życiową pasją. Rozpoczął z czasem drukowanie materiałów pomocniczych dla innych księży, pragnących — jak on — poświęcić się pracy z robotnikami. Pisał setki listów, opracowywał sprawozdania, organizował kongresy w większych miastach diecezji, by możliwie najszerzej uświadomić księżom potrzebę i sposób posługi duszpasterskiej robotnikom. Stał się w ten sposób jednym z pierwszych kapłanów, którzy opuścili zakrystię, by zanieść Słowo prawdy i życia pod fabryczny dach, by odszukać Chrystusa w halach maszyn parowych, przytłoczonego ich wielkością i nieustannym ruchem, „cichego, spracowanego, biednie ubranego”.

Na Kongresie w Liege w 1875 roku nawoływał do chrystianizowania fabryk; w Saint-Quentin w 1876 roku, przy udziale nowego biskupa Odona Thibaudiera, ponowił swój apel, poparty udzielonym mu autorytetem kanonika honorowego katedry w Soissons. Na „rewolucyjnym” Kongresie w Soissons w 1878 roku, skupiającym duchowieństwo z całej Prowincji Reims, Ksiądz Dehon występował już jako fundator Kolegium Świętego Jana i Założyciel Zgromadzenia.


Bóg dał mu jeszcze raz szansę sprawdzenia swego wyboru. Równocześnie bowiem wraz z rozwojem zaangażowania w działalność społeczną, Ksiądz Dehon otrzymał atrakcyjną propozycję pracy naukowej. Powstający uniwersytet w Lilie, zaoferował mu współredagowanie działu teologicznego w biuletynie Revue des sciences ecclestiatiques, katedrę prawa naturalnego, katedrę prawa cywilnego, katedrę filozofii lub jakąkolwiek inna. odpowiednio do swoich pragnień i upodobań naukowych. Ksiądz Leon musiałby jednak zrezygnować z Dzieła Św. Józefa i rozpoczętych inicjatyw propagujących katolicką naukę społeczną — dyscyplinę, która dopiero powstawała, jako odpowiedź Kościoła na potrzeby czasu.

Ta nowa próba okazała się trudna i długa. Praktycznie trwała do 1877 roku. Teoretycznie mogłoby się wydawać, że w środowisku akademickim przysłużyłby się więcej sprawie robotników. Wiedział jednak, że odejście do Lilie, pociągnie za sobą koniec dobrze zapowiadających się inicjatyw duszpasterskich. Kolejny raz robotnicy zostaliby zawiedzeni w swych oczekiwaniach. Wraz z nim odeszłyby z domów robotniczych nadzieje na poczucie bezpieczeństwa i sensu trudnego życia, które odczytywali w jego słowach i dziełach. Wiedział, że nikt go w tym nie zastąpi. Zdążył już poznać mentalność miejscowego duchowieństwa. Może właśnie dlatego w 1874 roku zorganizował z pięcioma przyjaciółmi Oratorium diecezji Soissons. Spotykali się na wspólną modlitwę i rozmowy, których przedmiotem było najczęściej pogłębianie życia wewnętrznego oraz wzajemna pomoc w podnoszeniu poziomu wiedzy teologicznej.

Sam Ksiądz Dehon odczuwał niekorzystny przerost aktywności zewnętrznej nad postępem duchowym. Tęsknił do czasów seminaryjnych, wypełnionych nauką i ćwiczeniami ascetycznymi, tak potrzebnymi dla każdej działalności kapłańskiej. Teraz chciał w towarzystwie współbraci znaleźć czas i sposób na wzrost duchowy pośród „zbyt licznych spraw”. Ich ilość rzeczywiście zdumiewa i na zawsze pozostanie tajemnicą jego konsekwencji, systematyczności i poświęcenia. Aż wreszcie dojrzał do powołania swych najważniejszych dzieł — Kolegium i Zgromadzenia.

W okresie wielkiego wyboru, jaki przeżywał do roku 1877, Bóg zetknął go ze Zgromadzeniem Służebnic Serca Jezusowego. Został mianowany jego kapelanem. Chciał, by siostry pomogły w prowadzeniu Dzieła Świętego Józefa. Mię to jednak miało stanowić wartość tego kontaktu. Ksiądz Dehon, zetknąwszy się z duchowością tego Zgromadzenia, odkrył w niej wartości, które już wcześniej ożywiały go. Powróciły pragnienia życia zakonnego, tyle razy dotychczas kończące się rezygnacją — sulpicjanie, duchacze, asumpcjoniści. Jeszcze w 1873 roku pisał: „Boże, boleję widząc jak jesteś obrażany a ja nie mogę temu zapobiec. Będę starał się wszelkimi dostępnymi środkami wynagrodzić Ci doznane zniewagi”. Temu celowi poświęcił się dotąd w Dziele Świętego Józefa. Teraz pragnął dać z siebie jeszcze więcej. Przejęte z duchowości Służebnic elementy zwrócenia się do świata, by nieść radość i Łaskę Bożą, chciał pogłębić o wartość kapłaństwa sakramentalnego.

Ideą przewodnią tak pojętej duchowości, stało się wynagrodzenie Sercu Jezusowemu za zniewagi także społeczne, wynikające ze złych warunków życia ludzkiego. Formą tego wynagrodzenia miała być nie tylko adoracja Najświętszego Sakramentu, ale także przedłużanie jej w posłudze dla sierot, w nauczaniu szkolnym, w pomaganiu robotnikom w ich życiowych sprawach.

Szczególnym wyrazem tej idei, w założeniach Księdza Dehona, miał być obok ślubu ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, także ślub żertwy ofiarnej… Pod wpływem kapelana siostry włączyły go do swej profesji w 1875 roku. Pomimo, że został on w 1902 roku wycofany jako ślub, ta sama idea całkowitego oddania siebie będzie wciąż aktualna w życiu Służebnic Serca Jezusowego i mającym powstać Zgromadzeniu Oblatów Najśw. Serca Jezusowego. Dla Założyciela była to forma połączenia w głęboko przeżywanym kapłaństwie wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem z rozlicznymi zajęciami zewnętrznymi.

W 1876 roku Ksiądz Dehon odprawił dwukrotnie rekolekcje. Chciał poznać wolę Bożą wobec narastających pragnień wstąpienia do zakonu. Szukał swego przewodniego motywu. Jak sam napisał w 1877 roku: „Przedmiotem mojego upodobania jest Serce Jezusa i pragnienie wynagradzania Mu”. Przekazał go jako znak rozpoznawczy swym duchowym synom.

Na razie bezskutecznie szukał w Kościele Zgromadzenia zakonnego, żyjącego takim ideałem. Nie odpowiadała mu inicjatywa księdza Luqueta ani Instytut Księży Oblatów z Marsylii, Tours, czy zgromadzenia założone z inicjatywy Siostry Weroniki Lioger w Grenoble. Czuł też ciągle, że nic może opuścić swych dzieł w Saint-Quentin.

Pozostawało więc rozwiązanie równie śmiałe, co trudne — założenie nowego Zgromadzenia z siedzibą w Saint-Quentin. Ośmielony sugestiami swych kierowników duchowych, jezuitów Augusta Modeste'a, Dorre'a i Bertranda oraz życzliwą pomocą biskupa Thibaudiera, w uroczystość Serca Jezusowego, 8 czerwca 1877 roku, uzyskał ustną aprobatę, a 14 lipca pisemną na powołanie Zgromadzenia. Miało nosić nazwę Oblaci Najświętszego Serca. Dla tego celu zakupiono dom. W dniach 16-31 lipca Założyciel poświęcił się pisaniu Konstytucji zakonnych, w czym tak pomocne okazały się odbyte studia prawnicze. Potem rozpoczął swój kanoniczny nowicjat, przybierając imię zakonne Jana od Serca Jezusowego.

Dla biskupa Thibaudiera inicjatywa erekcji Zgromadzenia była ściśle związana z projektem założenia Kolegium, kształcącego miejscowych chłopców. Miało być ono oparciem i pierwszą placówką dla duchowych synów Księdza Dehona. Posłuszny swemu biskupowi, nie bez trudności, nabył odpowiedni dom w Saint-Quentin. Szybko przystosował go na potrzeby szkoły. Żył w tym czasie intensywniej niż dotąd. Wzrastała w nim coraz bardziej zdecydowana wola poświęcenia się Bogu pełniej i doskonalej niż wyrażały to trzy zakonne śluby. Końcowe miesiące nowicjatu były okresem, w którym czwarty ślub żertwy ofiarnej, jako wynagrodzenie Bożemu Sercu, ożywiał pragnienia Księdza Dehona. Wreszcie stał się faktem w dniu pierwszej, sercańskiej profesji zakonnej, którą złożył 28 czerwca 1878 roku. Był przekonany, że wytyczoną przez niego drogą pójdą inni — zarówno ci, których przyjął już do nowicjatu, jak i ci, których Bóg powoła w przyszłości do tego Zgromadzenia.

Nie wszyscy z pierwszych towarzyszy jego zakonnego życia okazali się ludźmi na miarę potrzeb, jakie miało młode Zgromadzenie. Byli raczej współtowarzyszami życia Założyciela niż jego uczniami. Niektórzy nie rozumieli nauki, jaką dawał, gdy sam wypełniał za nich nałożoną pokutę. Może zbyt krótko był mistrzem nowicjatu, a może nie nadszedł jeszcze czas żniw. Ksiądz Dehon musiał przecież dzielić swoje serce i czas między Zgromadzenie i Kolegium Świętego Jana, któremu zapewnił nie tylko pomieszczenie, niezbędne wyposażenie, ale także wykładowców, pozycję prawną i akceptację ze strony środowiska. Mógł zaś liczyć właściwie tylko na własne zasoby materialne i pomoc Opatrzności Bożej.

Oddawał wszystko, co miał, by realizować także cele społeczne, o których słuszności całkowicie był przekonany. Wiedział, że przygotowanie chrześcijańskich stosunków społecznych trzeba rozpoczynać już teraz, od właściwego uformowania młodzieży. Ten społeczny wymiar obecności w życiu Kościoła miał być, obok rysu duchowości wynagradzającej, cechą wyróżniającą Zgromadzenie. Miało się ono poświęcać kształceniu duchowieństwa w sprawach komplikujących się coraz bardziej uwarunkowań ekonomiczno-społecznych. Miało kształcić i wychowywać młodzież — przyszłych pracodawców i przyszłych robotników. Miało wcielać w życie codzienne wskazania papieży, dotyczące kwestii społecznej.

Taką właśnie atmosferę udało się Księdzu Dehonowi wprowadzić w życie Kolegium Świętego Jana. Od samego początku działają tu Konferencje Świętego Wincentego a Paulo, ten najpowszechniej stosowany wówczas sposób wprowadzania wiernych w społeczny wymiar chrześcijaństwa. Od samego początku chłopcy z tych Konferencji uczyli się wykorzystywać środki społecznego przekazu — prasę _ do prowadzonej działalności duszpasterskiej. W stuletnią rocznicę powołania do życia Kolegium Świętego Jana, ukazał się specjalny numer tego biuletynu. „Orzeł Świętego Jana” z 23 czerwca 1894 roku jak klamra spina cały wiek przemian i doświadczeń historii Europy i Kościoła, świadczy o żywotności idei zaszczepionych w pokoleniach wychowanków przez księdza Dehona. Jego modlitwa i praca okazały się źródłem, które zapewniało żywotność ideałów nawet wtedy, gdy pożary i wojny niszczyły materialne podstawy funkcjonowania szkoły. Ludzie jednak do końca pozostawali w zjednoczeniu wokół celów, jakie im wskazywał ten nękany ciągłymi trudnościami, pełen naturalnej godności i wyczuwalnej dobroci kapłan według pragnień Serca Jezusowego.

Tą dobrocią i życzliwością żyło całe Kolegium, stanowiące w praktyce jedną wielką rodzinę. Działały tu bractwa religijne, okresowo odprawiano rekolekcje. Kto wie, ile powołań kapłańskich rodziło się podczas codziennej porannej medytacji. Powszechnie mówiło się o sukcesie Kolegium. Wiązało się go z osobą Księdza Dehona, który aż do 1892 roku, kierował nim jako dyrektor, fundator i praktycznie ojciec duchowny.


W rok po złożeniu ślubów zakonnych przez Ojca Założyciela, w 1879 roku, Zgromadzenie liczyło już 14 członków. Rozwijało się. W otrzymanym od Boga charyzmacie wynagradzającej ofiary dla bliźnich, doskonaliły się kolejno dusze, wrażliwe na krzywdę i cierpienia społeczne. W uzyskanym domu w Fayet, powstało w 1882 roku małe seminarium Zgromadzenia. Niewystarczalność środków materialnych powodowała, że była to prawdziwa szkoła ubóstwa zakonnego. Konieczność życiowa sprawiała, że przyszli Sercanie żyli tu na sposób ubogiej, okolicznej ludności. Podobnie jak w rodzinach robotników, ubrania chłopców przechodziły ze starszych na młodszych. Wspólnota żyła jednak w radości i zrozumieniu trudnych początków. Ożywiało ją pragnienie postępu w życiu duchowym i troska o należyte sprawowanie liturgii. Ona była w centrum zainteresowań.

Tymczasem nad Zgromadzeniem zaczęły zbierać się czarne chmury, budzące troskę Księdza Dehona. Polityka państwa wyraźnie stawała się nieprzychylna Kościołowi. Po dekrecie z 1880 roku, kasującym zakony męskie we Francji, Założyciel przygotował poza jej granicami, w Sittard, miejsce na ewentualne wygnanie. Intuicyjnie wyczuwał niebezpieczeństwo, pomimo, że jeszcze w 1882 roku udało mu się założyć dom w Lilie, dla studiujących tam kleryków. Prawdziwe zagrożenie miało powstać tam, gdzie się tego najmniej spodziewał.

Krótko po złożeniu ślubów Ksiądz Dehon ciężko zachorował. Lekarze nie dawali mu więcej niż sześć miesięcy życia. Wraz z nim mogły skończyć się, niedojrzałe jeszcze do samodzielnego życia oba Dzieła: Kolegium Świętego Jana i Zgromadzenie. To właśnie w tamtych dniach kryzysu dokonało się to, co do dziś zastanawia biografów Założyciela. W jego życie została wpisana wielkoduszna, dobrowolna, zastępcza ofiara siostry Marii od Jezusa — Służebnicy Najświętszego Serca. Życie za życie, swoista forma „świętych obcowania”, którą Bóg zaakceptował zupełnie. Przyjął- tę ofiarę wcześniej niż się spodziewano. Siostra Maria chciała 15 miesięcy, by przygotować się rozważaniem kolejnych tajemnic różańcowych. Odeszła w sierpniu 1879 roku — w miesiącu tajemnicy ukrzyżowania. Tajemnice chwalebne miały stać się jej udziałem inaczej niż przewidywała.

Ksiądz Dehon odzyskał zdrowie. Był przekonany, że otrzymał nowe życie i nie chciał go źle wykorzystać; pragnął okazać się sługą godnym otrzymanej łaski. Wtedy Bóg wprowadził go w nowe doświadczenie, w oczyszczającą próbę wierności ślubowi żertwy ofiarnej. Na tym ołtarzu poświęcenia miał złożyć najdoskonalszy owoc swojego życia — Zgromadzenie.

Zaczęło się właściwie od sytuacji w niższym seminarium w La Fayet. Gdyby zastosować do niej reguły o rozeznawaniu duchów św. Ignacego Loyoli, można by przyjąć, że był to najsłabszy punkt w strukturze Zgromadzenia. Funkcję dyrektora Założyciel powierzył księdzu Captier, ze względu na jego uprawnienia prawno-pedagogiczne. Był to kapłan wykształcony, nieco egzaltowany. Wcześniej, w 1869 roku, zatrzymano mu nawet święcenia kapłańskie, które ostatecznie otrzymał w 1874 roku. Do Zgromadzenia Oblatów Najświętszego Serca Jezusowego wstąpił w 1879 roku. Od czasu objęcia funkcji w domu w Fayet, zaczął podawać się za adresata objawień anielskich, które miały modyfikować Konstytucje Zgromadzenia. Sam zresztą przygotował taką ich wersję, która uwzględniała zarówno jego prywatne objawienia, jak i objawienia s. Marii od św. Ignacego. Dopóki sprawa miała charakter prywatny, pozostawała w kompetencji Założyciela. Ksiądz Captier jednak dość nieroztropnie uważał za stosowne przejść do realizacji swych wyobrażeń o Zgromadzeniu. Prowadzoną przez siebie placówkę przekształcił w „szkołę anielską”, a wywołana w niej atmosfera przesadnej egzaltacji oznaczała odejście od pierwotnej duchowości Zgromadzenia i nadto groziła nadużyciami. Ksiądz Dehon próbował interweniować. Bezskutecznie. Formalnie sprawy dotarły do ordynariusza, a stąd do Reims. Ich waga, jak się okazało, przekraczała kompetencje miejscowych władz kościelnych. W 1833 roku dotarła do Rzymu. We wrześniu tego roku Ksiądz Dehon został wezwany do Wiecznego Miasta. Związany obowiązkiem zachowania tajemnicy, uczestniczył w powolnym umieraniu Zgromadzenia. Już był tego świadomy, bo widział, w jakim kierunku zmierza postępowanie prawników Kurii Rzymskiej. Musiał jednak, aż do grudnia, żyć samotnie z tą świadomością, w poczuciu niepewności, smutnego żalu — gdzieś na granicy rezygnacji i dojrzałego poświęcenia.

Rozstrzygnięcie nastąpiło 8 grudnia 1883 roku. Decyzją Rzymu gromadzenie traciło swą kościelną autoryzację, czyli przestało istnieć jako instytucja kościelna. Ksiądz Captier miał opuścić diecezję Soissons. To tylko najważniejsze z postanowień dekretu kasacyjnego.

Dla Księdza Dehona była to tajemnica ukrzyżowania i ofiarniczej śmierci Zgromadzenia, które słusznie mógł przyrównać do umiłowanego dziecka. On sam przypominał w tej chwili biblijnego Hioba. Nie wiedział przecież, że ofiara ta miała być analogią wydarzenia z życia innego bohatera historii zbawienia — Abrahama. Trzeba było bowiem mieć taką samą wiarę jak on, by w liście do biskupa napisać: „Pan nasz chciał tego Dzieła, a ja je zafałszowałem swoją niewiernością. Oddaję się w ręce Waszej Ekscelencji, prosząc o przebaczenie mego niedokładnego posłuszeństwa… proszę rozporządzać moją osobą”. To prawdziwe dehoniańskie „consummatum est”. Powtarzał teraz swoją postawą te same doświadczenia, które kiedyś dotykały jezuitów, franciszkanów. To była potrzeba oczyszczenia.


Biskup Odon Thibaudier działał w dobrej wierze, gdy inicjował kanoniczny proces, który w końcu doprowadził do kasaty Zgromadzenia. Chciał jednak wyjaśnić swoje wątpliwości. W rzeczywistości stał się narzędziem w rękach Bożych, służąc oczyszczeniu i uszlachetnieniu dzieła, aby mogło trwać i przynosić liczne owoce.

Teraz jednak, gdy wszystko wydawało się stracone, biskup czuł obowiązek wyjaśnienia w Rzymie powstałych wątpliwości, zrodzonych po otrzymaniu decyzji rozwiązującej Oblatów Najświętszego Serca. Osobista interwencja w Rzymie i podjęte wysiłki sprawiły, że jeszcze w marcu 1884 roku uzyskał dekret zezwalający na utworzenie z dawnych członków nowego Zgromadzenia o zmienionej nazwie i pod warunkowym kierownictwem Księdza Dehona. Nie trudno sobie wyobrazić radość, nadzieję i zapał, z jakim Ksiądz Dehon przystąpił do pisania nowych Konstytucji Zgromadzenia. W sierpniu 1885 roku zyskały one oficjalną akceptację biskupa Thibaudiera. Odnowione Zgromadzenie zachowało swoje pierwotne cele, osadzone tym razem mocniej na fundamencie Pisma św. i Tradycji Kościoła, a nie na sugestiach płynących z objawień prywatnych. Dzięki temu silniej złączyło się z zasadniczym nurtem życia wspólnoty, skupionej wokół miłości Najświętszego Serca, promieniującej nieustannie z sakramentu Ciała i Krwi Chrystusa. Z tego kilkumiesięcznego doświadczenia Zgromadzenie wychodziło bogatsze i silniejsze. Zarówno w Rzymie, jak i we Francji zaistniała wokół niego atmosfera braterskiej życzliwości i zainteresowania, owocującego powołaniami. Ksiądz Dehon mógł więc słusznie napisać: „Mieliśmy swoje «Consummatum est» i swoje zmartwychwstanie”.

To był jakby znak przyjęcia przez Boga złożonej Mu ofiary — całkowitej, aż po kres nadziei. Założyciel sprostał temu doświadczeniu, pomimo że w tym okresie utraci też ojca (zmarł w 1882 roku) i matkę (zmarła w 1883 roku). Stał samotnie na Kalwarii swego powołania, aby z tym większą radością i zawierzeniem Bogu przeżyć radość powrotu do nowego życia, które tym razem Bóg ofiarował jego Zgromadzeniu.

Nosiło ono teraz nazwę — Księża Najświętszego Serca Jezusowego. W krótkim czasie wstąpiło do niego wielu kandydatów o dużych walorach duchowych, na których skuteczną pomoc mógł liczyć, i których mógł formować według ideałów życia zakonnego, w duchu wynagrodzenia Sercu Jezusa, dla budowania Jego Królestwa w duszach i stosunkach społecznych. Gdy w 1886 roku skończył się okres próbnej akceptacji Konstytucji, odbyła się pierwsza Kapituła Generalna Zgromadzenia. W obecności biskupa Thibaudiera, jednomyślnie Generałem został wybrany Ksiądz Dehon. Wraz z grupą pierwszych współbraci zakonnych, złożył on śluby wieczyste. W ten sposób wspólnota dojrzewała do apostolstwa.

Impulsem do podjęcia nowych działań w pracy duszpasterskiej stały się dla Ojca Założyciela częste spotkania i współpraca z Leonem Harmelem — obecnie także członkiem świeckiego Stowarzyszenia Najświętszego Serca, założonego przez księdza Dehona dla osób świeckich i pragnących pogłębić swą pobożność i szerzyć kult Najświętszego Serca Jezusowego. Harmel, obecnie znany już ze swej działalności na polu katolickiej nauki społecznej, zwrócił się z prośbą, aby Zgromadzenie spróbowało nieznanej dotąd formy apostolstwa fabrycznego. Pragnął nadto, aby poprowadziło tę pracę, łącząc duchowość sercańską z codziennymi problemami życia fabrycznego. W ten sposób, po Kolegium Świętego Jana w Saint-Quentin Zgromadzenie wkraczało w nową dziedzinę działalności, którą w uzasadniony sposób można uznać za prekursorską i typową dla sercanów.

Doświadczenie zdobyte w tej pracy oraz przykład, który sercanie dawali innym księżom, miały z czasem przyczynić się do wypracowania zasad skutecznego chrystianizowania życia fabryk francuskich. Założyciel był świadomy, że społeczny charyzmat Zgromadzenia jest odpowiedzią Kościoła na procesy wywołane postępującą industrializacją. Była już ona wtedy zjawiskiem powszechnym, ponadnarodowym, tworzącym z uprzemysłowionych krajów Europy jeden ekonomiczny organizm, powiązany handlem i wspólnotą interesów materialnych. Dzielił on ludność nie tyle w oparciu o przynależność narodową, ile według kryterium posiadania środków produkcji. Cywilizowany świat dzielił się na tych, którzy posiadali, i tych, którzy sprzedawali siebie i swoją pracę za prawo do skromnego, często nędznego egzystowania na marginesie prawdziwego życia społeczeństw i narodów. Tak było we Francji, Niemczech, Rosji, Austrii i Anglii. Krwawe przejawy buntu wstrząsały raz po raz systemami społecznymi. Nienawiść, wrogość i zazdrość opanowywały serca. Ksiądz Dehon i jego uczniowie wiedzieli, że bezskutecznym formom walki mogą zapobiec zasady miłości społecznej, wyczytane w tajemnicy Boskiego Serca. Głoszeniu tych zasad pragnęli poświęcić teraz prace Zgromadzenia. Chcieli w ten sposób włączyć do Królestwa Serca Jezusowego w ówczesnym świecie tzw. kwestię robotniczą.

Inicjatywy duszpasterskie Zgromadzenia miały też swoje formalne konsekwencje. Typ nowej działalności, oraz jej przebieg, upoważniał do podjęcia starań o uznanie go za instytut na prawie papieskim. Sercanie byli już w Ekwadorze i w Niemczech. Powstał nowy dom nowicjatu w Fourdrain we Francji. Coraz żywsze stawały się ideały misyjne. Widząc ten żywotny zwrot w historii Zgromadzenia, biskup Thibaudier i Ksiądz Dehon wszczęli starania o papieskie uznanie.

Ten wielki dzień miał nastąpić 25 lutego 1888 roku. Ze łzami radości Założyciel i Generał Zgromadzenia, odczytał dekret papieża Leona XIII „Vepres inter spinas”, w którym wyrażone zostało uznanie dla kościelnego celu Zgromadzenia, przyrównanego do kwiatu wyrastającego pośród cierni i chwastów życia społecznego końca XIX wieku. Jakby tego było mało, w prywatnej rozmowie Leon XIII prosił Księdza Dehona, by członkowie Zgromadzenia byli propagatorami społecznych encyklik papieskich — by je znali, rozumieli ich wagę i potrafili wprowadzić w życie społeczne.

W tym też celu, z dużym uznaniem środowisk katolickiej Europy, w 1889 roku Założyciel rozpoczął wydawanie miesięcznika „Le Regne du Coeur de Jésus dans les Ames est les Sociétés”. Ten przystępnie, żywo i atrakcyjnie redagowany periodyk, spełniał wiele funkcji. Przede wszystkim jednak, służył propagowaniu zasad społecznego Królestwa Serca Jezusowego. Większa część artykułów wychodziła spod pióra samego Księdza Dehona.

Poza działalnością wydawniczą, rozwinął on szeroką akcję kongresów, skupiających duchowieństwo i świeckich, zatroskanych o obecność Kościoła w życiu robotników. Na kongresie w Paray-le-Monial w 1889 roku, gdzie z właściwym sobie zapałem i siłą przekonywania, przedstawił zasady budowania Królestwa Serca Jezusowego, został powołany w skład Stałego Komitetu Kongresów Katolickich. O wychowanych przez niego duszpasterzy robotniczych, zabiegali właściciele fabryk z Brazylii. W 1891 roku wspólnota sercańska liczyła już 151 osób.

Ogłoszona w maju tego roku epokowa encyklika społeczna Leona XIII „Rerum novarum” oznaczała dla Założyciela nie tylko kościelne uznanie trafności charyzmatu i zadań Zgromadzenia, ale także konieczność podjęcia szeroko zakrojonej działalności duszpastersko-popularyzatorskiej. Pomocą w tym dziele służyły zorganizowane przez nowego ordynariusza diecezji Soissons biskupa Jana Duvala, „Tygodnie społeczne”, kierowane przez La Tour du Pina i Księdza Dehona.

Pracując od roku 1892 w stałym komitecie organizacyjnym „Tygodni”, Założyciel czuł, że jest na swoim miejscu w życiu Kościoła. Inni doceniali teraz jego kompetencje i dokonania. Sam zaś cieszył się możliwością dzielenia wraz z innymi tego, co posiadał i czego nauczył się w latach swego społecznego i sercańskiego zaangażowania. Służył innym swoją wiedzą, praktyką, nadziejami. Po szesnastu latach nieprzerwanego kierowania Kolegium Świętego Jana, złożył swój urząd dyrektora w inne ręce. Gotów był nawet złożyć dymisję ze stanowiska Generała Zgromadzenia, by móc pełniej odpowiedzieć na wezwanie chwili i oczekiwania woli Bożej, którą upatrywał w wychowaniu duszpasterzy do zaangażowania w życie społeczne w duchu, rewolucyjnej na owe czasy, encykliki „Rerum novarum”. Oczywiście Kapituła Generalna nie przyjęła dymisji, choć wyznaczyła trzyletni okres pozostawienia go na tym stanowisku.

Był zmęczony intensywnym trybem apostolskiego życia. Ponownie odezwały się zaleczone choroby. Roztropność nakazywała przerwę w pracy i większą troskę o stan zdrowia. On jednak chciał się do końca spalać w posłudze Chrystusowi, cierpiącemu z powodu niesprawiedliwych stosunków społecznych. Ich naprawę odczytywał jako formę współczesnego wynagrodzenia, jako szansę spełnienia ofiary swego życia.


Ksiądz Dehon był przeciwny filantropii. Nie widział w niej drogi do rozwiązania kwestii robotniczej. To prawda, że pracując w Konferencjach Świętego Wincentego a Paulo rozwiązywał doraźne potrzeby ubogich rodzin. Wiedział jednak, że wyzysk i wielorakie formy zła rodzą się ze struktur społecznych, przekształconych w wyniku gwałtownego rozwoju przemysłu, utraty zmysłu religijnego i zwykłej ludzkiej wrażliwości na potrzeby bliźniego. Wiedział, że masy wyzyskiwanych są nieświadome procesów dziejowych i tworzących się mechanizmów zniewalania całych grup społecznych, powstawania lichwy, systemu giełdowego, wolnej konkurencji itp. Cywilizowana zaborczość dostarczała coraz to nowych form uwikłania życia ludzkiego w zależności materialne, by w ostatecznym rozrachunku usunąć z niego poczucie godności osobistej, świadomość powołania do wyższych celów, pełne nadziei otwarcie się na Boga. Dlatego chciał uświadamiać, chciał pouczać o prawach, sposobach obrony, o wartościach, które należało zachować za wszelką cenę — zarówno wśród posiadaczy fabryk, jak i ich robotników Odnosiło się to także do relacji między państwem a Kościołem.

Dla Założyciela społeczeństwo stanowiło naturalne tworzywo Królestwa Serca Jezusowego, któremu chciał oddać bez reszty siebie i swoje Zgromadzenie. Głęboko odczuwał tragedię wielu narodów, które zafałszowały w sobie znamiona tego Królestwa. Wiedział, że same nie są w stanie powrócić do Chrystusa, którego — w przypływie złej woli lub zastraszenia — wyrzekły się. Dlatego Ksiądz Dehon z wielkim poświęceniem głosił hasło Leona XIII, aby „iść do ludu”, nie czekać, aż ponownie zapełni on nawy świątyń. Współczesną zakrystią stały się dla kapłanów również fabryczne hale. Adresatami słów wiary, nadziei i miłości mieli być przede wszystkim robotnicy — mężczyźni a nie dzieci, chorzy starcy i pobożne niewiasty. Założyciel wiedział też, że wymaga to bezkompromisowego starcia z siłami napędzającymi spiralę wyzysku i robotniczej nienawiści. Był w stanie publicznie napiętnować źródło zła, choć nie zyskiwało mu to popularności w liberalnie nastawionych kręgach społeczeństwa francuskiego. Odważnie ujawniał w swych kazaniach i pismach ateizm masonerii, wyzysk konsolidujących się, ponadnarodowych środowisk żydowskich i socjalistów, zwodzących robotników nierealnymi obrazami doskonale sprawiedliwego społeczeństwa.

W 1893 roku Ksiądz Dehon zainicjował prace przygotowawcze do wydania podręcznika nauki społecznej, spełniając w ten sposób sugestię Diecezjalnej Komisji Studiów Społecznych, w której skład wchodził. W zamierzeniach miało to być dzieło wyjaśniające podstawowe zasady funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Miało też podawać praktyczne rozwiązania szczegółowych zagadnień, typowych dla życia robotniczego i wiejskiego. Ukazało się drukiem już po dziewięciu miesiącach, jako „Manuel social chrétien” (Chrześcijański podręcznik nauki społecznej).

Głównymi adresatami tej książki byli księża, często zaskakiwani w swej posłudze duszpasterskiej problemami, których nie rozumieli. Braki wykształcenia seminaryjnego w tym zakresie, czyniły ich bezradnymi wobec kwestii przerastających ich kapłańskie wyobrażenia o robotniczej codzienności. Książka miała także pomóc świeckim, którzy coraz liczniej brali udział w inicjatywach duszpasterskich dotyczących życia społecznego. Samym robotnikom ułatwiała zrozumienie procesów dziejowych, których byli nieświadomymi sprawcami, oraz wskazywała kierunki zaradzania złu, jakiego doświadczali. To była szansa dla katolickiej akcji społecznej, oferującej chrześcijański system wartości, polemizującej z obiegowymi, ideologicznymi rozwiązaniami, proponowanymi przez środowiska socjalistyczne i anarchistyczne.

W części teoretycznej „Manuel social chrétien” był przedłużeniem nauczania zawartego w encyklikach społecznych Leona XIII. Ksiądz Dehon zwracał więc uwagę na godność osoby ludzkiej i jej prawa, które są niezbywalnym bogactwem, udzielonym przez Stwórcę wszystkim, także robotnikom. Określał następnie wzajemne zależności, zachodzące między rodziną, państwem, społeczeństwem i Kościołem. Omawiał także szczegółowe zagadnienia organizacji produkcji i handlu, by wykazać potrzebę i sposób powoływania stowarzyszeń i związków robotniczych. Jeden z rozdziałów, traktujący o kapłanach wśród robotników wyprzedzał o całe pokolenia inicjatywy, które jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku, okazały się dyskusyjne.

Wskazując sposoby docierania Kościoła do ludzi z fabryk i dzielenia nędzy, wymieniał znane sobie inicjatywy dorocznych wizyt w domach wszystkich parafian, rozwijanie czytelnictwa prasy katolickiej, organizowanie bractw ł stowarzyszeń społeczno-religijnych, powoływanie i prowadzenie dzieł i szkół, nastawionych na społeczne i religijne wychowanie młodzieży.

Inicjatywa wydania tego podręcznika, zrealizowana umysłem, sercem i piórem Księdza Dehona, zyskała szybko popularność, także w innych diecezjach francuskich oraz innych krajach Europy. W krótkim czasie ukazało się pięć kolejnych wydań oraz tłumaczeń m.in. na włoski, hiszpański, węgierski, a nawet arabski.

Niedługo po drugim wydaniu „Podręcznika”, Ksiądz Dehon opublikował pracę o lichwie: „L'usure au temps présent”. Podjął się też organizowania kolejnych kongresów społecznych propagujących idee chrześcijańskiej demokracji, rozumianej w tym sensie, który posiadała ona pod koniec XIX w., tj. jako nurt zmierzający do ukształtowania zdrowych stosunków społecznych, wolnych od przerostów kapitalizmu, wcielających w życie ideały głoszone przez chrześcijaństwo, stosujących metodę porozumienia i solidarności, a nie walki klas. Był również obecny i działał na kongresach w Reims, Paryżu, Val-des-Bois, Charleville, Paray-le-Monial i Liège (wszystkie w 1894 roku), a przecież przygotowywał w tym czasie do druku swój podręcznik, kierował redakcją „Le Régne…”, sprawował funkcję Przełożonego Generalnego Zgromadzenia…, i nadal codziennie pisał swój pamiętnik — obraz Francji, Kościoła, Zgromadzenia i własnego życia wewnętrznego, źródło natchnienia dla duchowych synów Założyciela. Nie marnował udzielonego mu czasu.

Podobnie działał w 1895 roku. Podczas jednego tylko kongresu, zorganizowanego w Saint-Quentin, na terenie Kolegium Świętego Jana, przemawiał do ponad 200 księży diecezji Soissons. Zawsze praktyczny w swych wystąpieniach, uczył ich, jak odnowić kontakt z masami, które nawet nie wiedzą, jak bardzo potrzebują Kościoła, jego troskliwej pomocy i opieki także w sprawach doczesnych. Podkreślał, jak tragiczne w skutkach jest zamykanie się w zakrystii, oznaczające nie tylko izolację kapłanów, ale skazujące robotników na życie bez ideałów i motywacji do rozwoju. Dla Księdza Dehona było jasne, że szansą Kościoła w dotarciu do popadających w ateizm szerokich rzesz są światli i zdecydowani na poświęcenie kapłani. Chciał, aby i do nich dotarł strumień łask służących budowaniu Królestwa Serca Jezusowego. Królestwa burzącego ustalone schematy myślenia o społeczeństwie. Niegdyś zapalony rojalista, pisał w tych dniach: „Dzisiaj królem nie jest już Ludwik XIV — jest nim lud. Dla nas — pisał zwracając się do księży — obowiązkiem obywatelskim, obowiązkiem społecznym i królewskim jest udzielenie odpowiedzi na wezwanie naszego Pana”.

Od roku 1897 Ksiądz Dehon dał się poznać poza Francja Najpierw wygłosił siedem konferencji społecznych w Rzymie, wydanych w 1900 roku w tomie „La rénovation sociale chrétienne” (Chrześcijańska odnowa społeczna). Przemawiał do księży rozumiejących powagę sytuacji. W audytorium znalazła się też arystokracja włoska, dostojnicy Kościoła, dziennikarze. Mówiąc: „Chrystus został usunięty z życia politycznego i życia ekonomicznego; On zaś pragnie powrócić tam ze swoimi łaskami, z panowaniem sprawiedliwości i miłości”, przemawiał w pokornym uznaniu swego orędzia za prosty przekaz nauczania „Papieża robotników” Leona XIII. Papież przyjął go na kolejnej prywatnej audiencji, zachęcając do wierności powołaniu głoszenia swoich społecznych encyklik.

W przeddzień imienin, 10 kwietnia, Ksiądz Dehon został mianowany Konsultorem Kongregacji Indeksu. To był kolejny dowód rzymskiego zaufania wobec żarliwego propagatora społecznego Królestwa Serca Jezusowego, orędownika zaufania do papieża i biskupów, herolda wychodzenia do mas ludzi niewierzących.

W 1897 roku Założyciel opublikował nową książkę o problematyce społecznej, zatytułowaną: „Les directions pontificales politiques et sociales” (Polityczne i społeczne nauczanie papieskie). Omawiała ona stanowisko Leona XIII wobec skomplikowanej i coraz trudniejszej sytuacji politycznej we Francji, przed wyborami w 1898 roku. „Nowe Królestwo Chrystusa — pisał Ksiądz Dehon — zasadzające się na zjednoczeniu narodów i pokoju społecznym, winno stać się nowym wylaniem miłości Serca Jezusowego i to będzie właśnie Królestwo Najśw. Serca”.

Powodowany ideałami uniwersalistycznego panowania Chrystusa, jako Przełożony Zgromadzenia, otworzył misję w Kongo. Zachęcony przez kardynała Ledóchowskiego — Prefekta Kongregacji Rozkrzewienia Wiary, wprowadził w ten sposób nowy rodzaj pracy Zgromadzenia w Kościele. Tym razem misja rozwinęła się, przez co przezwyciężono niechęć niektórych radnych Zgromadzenia, wywołaną wcześniejszą, nieudaną z powodów politycznych, misją w Ekwadorze. W Kongo, już w okresie jednego pokolenia, Sercanie doczekali się miejscowego duchowieństwa. Pod koniec swego życia Ksiądz Dehon uznał działalność misyjną, jako jeden ze znaczniejszych wkładów Zgromadzenia w życie Kościoła i uświęcanie wiernych.

Nadal jednak głównym polem działania Założyciela była popularyzacja katolickiej nauki społecznej, tym razem w postaci wydanego w 1898 roku dzieła „Catéchisme social” (Katechizm społeczny). Było ono nastawione na szerokiego odbiorcę i dlatego pisane językiem prostym, jasnym stylem, wykorzystujące wiele praktycznych spostrzeżeń autora i jego współbraci zakonnych. To była książka, którą z powodzeniem można było polecić robotnikom. Czytelnik znajdował w niej historię nauki społecznej Kościoła, krytykę błędnych teorii społecznych XVIII i XIX wieku oraz zręby teologii społecznej, utrzymane w duchu nauczania Leona XIII. Ksiądz Dehon kreśli w tej książce obraz Kościoła, jako siły wyzwalającej od tyranii jednostek, lub grup partyjnych bądź wyznaniowych. Ukazuje społeczność wierzących, jako historyczny nośnik postępu w rozwiązywaniu różnych problemów życia społecznego, zgodnie z zasadą poszanowania osoby ludzkiej i praw Ewangelii.

Te same treści przekazał uczestnikom kongresów i zjazdów w Tours, Tuluzie, Cahors, odbytych w 1899 r. Do posługi w dziele propagowania społecznego nauczania papieskiego zachęcał też członków kolejnej Kapituły Generalnej Zgromadzenia, reprezentujących wspólnoty z Niemiec, Holandii i Luksemburga. Niektórzy biografowie są zdania, że w gronie przedstawicieli z Niemiec, był także obecny Polak z pochodzenia, ksiądz Kazimierz Piotr Szulc, urodzony w 1865 roku; do Zgromadzenia wstąpił w 1886, śluby zakonne złożył w 1887, kapłan od roku 1892.

Obraz Zgromadzenia u progu XX wieku, napawał Założyciela radością i nadzieją. Łaskawym zrządzeniem Bożej Opatrzności lata studiów i wytężonej pracy, owocowały obecnie scalaniem w jedno ideałów duchowych i społecznych, z którymi przystępował do realizacji swego kapłaństwa w cieniu bazylik rzymskich, bazyliki w Saint-Quentin, w salkach Dzieła Świętego Józefa, aulach Kolegium Świętego Jana, kaplicy domu macierzystego Zgromadzenia, w salach konferencji i zjazdów. Czuł, że dokonał właściwego wyboru, rezygnując z kariery naukowej. Dzięki temu nie słowem, ale w sposób bardzo konkretny, mógł zrealizować na co dzień swoją ideę całkowitego spalania się, jako wynagradzająca ofiara Najświętszemu Sercu Jezusa. Wiedział, że znalazł się w miejscu, przez które przepływa najbardziej wartki nurt życia Kościoła. Z odrobiną osobistej satysfakcji mógł więc uczestniczyć w radosnej dla niego uroczystości poświęcenia przez papieża całego XX wieku Najświętszemu Sercu. Zgromadzenie miało się więc znaleźć w samym centrum nowoczesnego apostolatu Kościoła. Jak św. Jan, był blisko Jezusowego Serca, promieniującego miłością na wiek tylu trudności i nadziei.


Gwałtowny rozwój ekonomiczny Francji był zjawiskiem obiecującym, jeśli chodzi o jej pozycję w Europie. Zadziwiał poziom uprzemysłowienia, osiągnięty w stosunkowo krótkim czasie. Rosła produkcja. Paryż był nadal stolicą światowej sztuki. Tu zorganizowano światową wystawę techniki, na którą pielgrzymowano z krańców świata. Na długie dziesiątki lat wieża inżyniera Eiffla będzie przypominać tamte dni.

Ludziom we Francji nie żyło się jednak łatwo. Państwo coraz wyraźniej dążyło do eliminowania Kościoła i religii ze świadomości obywateli i struktur społecznych. Popularność liberalizmu, wzrost znaczenia masonerii, stopniowe przechodzenie kapitału w obce ręce, głównie środowisk żydowskich, wywoływał wśród ludzi zrozumiałe napięcia.

W 1890 r. wydano tzw. Dekrety marcowe, skazujące jezuitów na wygnanie i zmuszające inne zgromadzenia i zakony do ubiegania się o państwową rejestrację. Jezuici, tyle razy w swej historii doświadczani podobnymi ustawami państwowymi i kościelnymi, rzeczywiście opuścili Francję, porzucając wiele prowadzonych przez siebie szkół. Inne zgromadzenia, w tym także Sercanie, bojkotowali Dekrety. Do czasu dojścia do władzy ich autora — Juliena Ferr’ego — spowodowało w 1881 roku zamknięcie we Francji ok. 3 000 domów zakonnych i skazanie na wygnanie ponad 5 000 zakonników i zakonnic. Francja weszła na drogę laicyzacji wychowania. To, czego nie zdołała dokonać wielka rewolucja francuska w stosunku do religii, obecnie na drodze egzekwowania ustaw, chciał osiągnąć liberalny, ateistyczny rząd.

Sercanie jednak zostali. Może dlatego, że potraktowano ich jako księży diecezjalnych. Też — do czasu. Chmury zaczęły się zbierać nad nimi w 1901 roku, gdy powrócono do zasady państwowej autoryzacji zgromadzeń religijnych, pod sankcją zakazu prowadzenia wszelkiej działalności. Wiele instytucji kościelnych odstępowało od zasady bojkotu ustawy i składało do władz podania o państwowe uznanie. Rząd jednak od 1902 roku z zasady oddalał te podania. Czynił to w imię „radykalnego oczyszczenia nauczania”. Coraz częściej zamykano szkoły prowadzone przez zakonników.

Ksiądz Dehon, świadomy powagi sytuacji, szykowni się także do ewentualnego opuszczenia Francji. Archiwum Zgromadzenia, książki, cenniejsze przedmioty, lokował w Brukseli, która miała stać się miejscem wygnania, gdyby do niego doszło. Podjął co prawda próbę obrony prawnej, ale wiedział, że dla założonych celów rząd jest gotów raczej naruszyć prawo, niż zrezygnować z laicyzacji szkoły. Dlatego też na łamach swego miesięcznika „Le Regne…” w całym 1903 roku ujawniał i piętnował tragiczny dla Francji kierunek życia ekonomicznego i moralnego, narzuconego przez polityków afiszujących się swym ateizmem.

Ten oczekiwany dzień konfrontacji nastąpił 4 kwietnia 1903 roku. Zaczęło się od listu ministra spraw wewnętrznych, nakazującego (w słowach pełnych fałszywej uprzejmości) zamknięcie wszystkich domów, ewakuację domu macierzystego w ciągu dwóch tygodni i zapowiadającego pozbawienie Zgromadzenia wszelkich praw. Tego Zgromadzenia, które miało tyle dokonań dla najbardziej potrzebujących obywateli tego tragicznego narodu; Zgromadzenia, które chciało uczynić z Francji europejski wzór realizacji autentycznych wartości życia społecznego. Może gdyby ten dekret był pisany w języku okupanta, łatwiej byłoby go zrozumieć. Był jednak skierowany przez Francuza do Francuza. I to bolało jeszcze bardziej.

Likwidacja francuskiego majątku Zgromadzenia przeciągała się. W czerwcu Ksiądz Dehon został mianowany „państwowym strażnikiem swego własnego majątku”. Ironia nielogicznych decyzji, indolencja władz, ciche poparcie mieszkańców miasta. W opustoszałym domu macierzystym żył sam. Skromnie. Bez nadziei na normalne jego funkcjonowanie.

Licytację wyznaczono na 1905 r., łącznie z domami w Fayet i Fourdrain. Zdołano sprzedać jedynie ten ostatni. Podobna sytuacja powtórzyła się w styczniu 1906 roku na drugiej licytacji. Sytuacja przedłużała się. To było nerwowe wyczekiwanie na bieg wydarzeń. Czas Założyciela był dzielony pomiędzy Brukselę, Saint-Quentin i Rzym, dokąd corocznym zwyczajem udawał się podczas miesięcy zimowych. Wtedy także bywał przyjmowany na audiencjach prywatnych przez papieża. Tym razem, po śmierci Piusa IX, Ksiądz Dehon w osobistej rozmowie z jego następcą, Piusem X, uzyskał ostateczne zatwierdzenie Zgromadzenia. Potwierdził to Dekret pochwalny z 4 lipca 1906 roku.

Sprawy formalne, związane z dostosowaniem Konstytucji i życia wspólnoty sercańskiej, wymagały większego zaangażowania Założyciela. W ostatnich miesiącach tego roku odbył podróż do Ameryki Łacińskiej, gdzie zapoznał się z sytuacją ekonomiczną i religijną Brazylii, Urugwaju i Argentyny. Tu, gdzie pod koniec XX wieku miała się pojawić teologia wyzwolenia, Założyciel Sercanów przynosił swoją koncepcję związków między wymiarem materialnym, doczesnym oraz duchowym i nadprzyrodzonym. Zdaniem Księdza Dehona stanowiły one dla siebie konieczne uwarunkowanie i dopełnienie. Nędza materialna rodziła nędzę duchową, podczas gdy rozwój życia godnego, etycznie wartościowego, zgodnego z wielowiekową tradycją Kościoła, przyczyniał się do poprawy warunków materialnych. Uzgodnienie obu tych wymiarów widział w tajemnicy miłości Bożego Serca, którą należało wprowadzić w życie społeczne. Pod tym kątem oceniał wizytowane kraje. Chciał dostrzec, jak w ich historyczny kontekst można by wpisać charyzmat Zgromadzenia.

Gdy w 1907 roku planował kolejną podróż, tym razem do Finlandii i Rosji, przyświecał mu ten sam cel: „Czy założymy tam dom?” — pytał siebie pisząc o Helsinkach. W tym dalekim, nie znanym nad Sekwaną i Renem kraju, spotykał wspólnoty katolików, m.in. Polaków, pozbawionych posługi duszpasterskiej w swoim języku. Czuł się tym bardzo poruszony i myślał o formie zaradzenia tej potrzebie siłami Zgromadzenia.

Potem był w Piotrogrodzie i Moskwie, która zachwyciła go żarliwością i ilością nabożeństw religijnych. Pisał o niej jak o nowym Bizancjum — także ze względu na niechęć do Rzymu. Bolał nad tym, bo przecież w głębi duszy czuł się głosicielem nauki papieży.

Wracając z Moskwy, w sierpniu 1907 roku, przejeżdżał przez Warszawę. Może już wtedy był przekonany o przyjęciu misji w Finlandii. Pomimo początkowo dużych trudności rozwinęła się ona znakomicie, owocując ostatecznie uznaniem Stolicy Apostolskiej i podniesieniem do rangi administratury apostolskiej. Kolejny sercański misjonarz został biskupem. Tak dalece Bóg oczyścił w dniach próby tę wspólnotę zapatrzoną w Serce tak bardzo miłujące świat.

Rozszerzając tereny swojej działalności, Zgromadzenie wymagało reform. Kapituła Generalna w Leuven w 1908 roku dokonała pierwszego podziału na Prowincje. Następowało rozluźnienie centralnego systemu rządzenia wspólnotą, co dawało Założycielowi szansę większej aktywności. Wykorzystywał ją do pogłębienia duchowego, czego owocem są liczne pisma ascetyczne. Odpowiadając na potrzeby Kościoła Powszechnego, zgodził się towarzyszyć biskupowi Tiberghien w podróży po krajach Dalekiego Wschodu i Ameryki Północnej, by po powrocie zdać relację Kongregacji Rozkrzewienia Wiary.


Tym razem była to podróż dookoła świata, podjęta dla Chrystusa i jego Kościoła. Najpierw były Stany Zjednoczone, dokąd Ksiądz Dehon przybył w sierpniu 1910 roku. Spodobał mu się tutejszy styl życia — pełen aktywności, naturalnej swobody, łączącej postęp z wartościami religijnymi, choć nie katolickimi. Wierzył, że nie jest odległy dzień, w którym Nowy Świat (Stany Zjednoczone) ze swoją żywotnością i niezmierzonymi zasobami, stanie się najwspanialszym klejnotem Kościoła katolickiego.

Potem była Kanada, gdzie Założyciel wziął udział w Kongresie Eucharystycznym i wizytował domy Zgromadzenia. Odpływając stąd do Japonii, nie mógł powstrzymać się od dokonania spostrzeżenia, że Europa i jej cywilizacja powoli starzeje się, podczas gdy Ameryka Północna zachwycała go swoim młodzieńczym dynamizmem rozwoju.

W Japonii przez dwa tygodnie obserwował życie religijne buddystów, szintoistów i katolików. Optymistycznie oceniał możliwości rozwoju Kościoła w tym kraju, tym bardziej, że nie dostrzegał okrzyczanej na Zachodzie idei „żółtego zagrożenia”, chęci zdominowania europejskiej gospodarki i kultury. Z dużą sympatią odnosił się do Japończyków, uważając ich za ludzi bardzo uprzejmych ł towarzyskich.

W listopadzie 1910 roku Ksiądz Dehon dotarł do Chin, gdzie wizytował misje katolickie, podobnie jak później czynił to w Mandżurii, Manili, Singapurze, na Jawie, Cejlonie, w Indiach i Ziemi Świętej. Powrót do Francji, a raczej pierwsze spotkanie z Francuzami, po doświadczeniach Azji, odebrał jako przykrą konieczność. Był niemile zaskoczony ich krzykliwym sposobem bycia, banalnymi, płytkimi tematami rozmów, brakiem poczucia więzi społecznej. Nie zapomniał przecież, w jakim kierunku od ostatnich piętnastu lat zmierzała jego ojczyzna. Teraz, w 1911 roku, szczególną popularność zyskiwały wśród ludzi postawy szokujące, niemoralne i często skandaliczne. Taka była moda i styl towarzyski.

Podróż owocowała znacznym poszerzeniem horyzontów dla kierunków pracy i aktywności Zgromadzenia. W 1910 roku zostają nowi Sercanie skierowani do Kanady, przyjęto misje w Kamerunie, otwarto się na Szwecję. W 1911 roku powstaje Prowincja Holenderska, obok już istniejącej Północnej (Francusko-Belgijskiej) i Południowej (Niemieckiej z domami we Włoszech i Austrii). W 1912 roku Pius X, na prośbę Księdza Dehona, udzielił Zgromadzeniu specjalnego apostolskiego błogosławieństwa. Sercanów wówczas było 450, oprócz tego 400 alumnów szykowało się do pracy na misjach, w fabrykach, redakcjach i stowarzyszeniach świeckich. Szczyciło się swoim trzydziestopięcioletnim dorobkiem pod rządami ponad siedemdziesięcioletniego Założyciela.

W ten spokojny etap rozwoju, przebiegającego przy stałej opiece i upodobaniu Najświętszego Serca, brutalnie wkroczyła w 1914 roku I wojna światowa. Dla podeszłego w latach księdza Dehona, stała się ona pogłębieniem wiedzy o tajemnicy zła, nierozumnego niszczenia i zabijania. Dotknął w niej tego wszystkiego, co stanowiło świat położony poza społecznym Królestwem Serca Jezusa.

Już w sierpniu 1914 roku, Saint-Quentin dostało się pod okupację niemiecką. Schorowany, zmęczony świadomością narodowej klęski, Założyciel przeżywał trudne dni. Brakowało środków do życia, dręczył go niepokój o los wielu członków Zgromadzenia, wciągniętych w wir wojny — po obu stronach frontu. W październiku 1915 roku był bliski kresu swych dni. Kolejny raz. Bóg jednak zostawił go, dając dni gorzkie i pełne ofiary. Ksiądz Dehon U wał na tej pustyni bez normalnych warunków do życia, bez prasy, korespondencji. Odbierał je jednak jak Boży dar i szansę dla siebie oraz cierpiącej Europy. Wierzył, że Boskie Serce Jezusa nie przestało wspomagać swych umiłowanych i z zawieruchy wojennej wyprowadzi większe dobro, że oczyści dusze i społeczeństwa. Wierzył, że i Zgromadzenie podźwignie się przy Bożej pomocy z poniesionych strat.

W 1912 roku miasto ewakuowano. Chory Założyciel znalazł się najpierw w kolegium jezuitów w Enghien, w Belgii, a potem w Brukseli, w domu macierzystym Zgromadzenia. Tutaj dopiero dowiedział się, że w wyniku działań wojennych stało się to, czego nie dokonały licytacje i kasacyjne ustawy — domy w Fayet i Saint-Quentin przestały istnieć. Jeszcze jedno „Fiat” w życiu, które przecież i tak stanowiło jedno pasmo codziennego podporządkowywania się woli Bożej.

Ksiądz Dehon szukał tej woli teraz znowu w Rzymie, u Ojca Świętego Benedykta XV — swego przyjaciela z okresu ożywionej działalności społecznej. Teraz, gdy był dotknięty tyloma doświadczeniami, gdy po ludzku sądząc, wszedł w okres późnej jesieni życia (miał przecież 75 lat), przedstawił papieżowi propozycję zbudowania w Wiecznym Mieście świątyni poświęconej Najświętszemu Sercu Chrystusa Króla. Projekt spodobał się Benedyktowi XV, uzyskał jego akceptację, poparcie oraz ochronę Watykanu. Bazylika musiała powstać w nowej dzielnicy Rzymu, którą władze miasta chciały oczyścić z jakichkolwiek oznak życia religijnego, eliminując budownictwo sakralne.

Przeciw temu starcowi stwarzały trudności różne środowiska. Za wszelką cenę starano się zaprzepaścić ideę, która dodawała mu sił i lat życia. 18 maja 1920 roku, położono kamień węgielny pod budowę bazyliki — symbolu powszechnego panowania Najświętszego Serca, odzwierciedlającego ideę poświęconej niedawno, podobnej bazyliki w Paryżu. Kościół ten miał przypominać światu, że cały XX wiek, obecnie bogatszy o doświadczenia wojny światowej, był ustami Leona XIII poświęcony Boskiemu Sercu. A może znak tej straszliwej wojny był do pewnego stopnia potwierdzeniem przyjęcia przez Boga ofiary wynagradzającej, złożonej przez tyle dusz czystych, ożywionych szczególnym nabożeństwem do Serca Jezusowego? Czyż wojna, będąca owocem zła i ludzkiej przewrotności, nie stanowiła zarazem okazji do świadczenia miłości, gotowości do największych poświęceń?

Świątynia, którą chciał wznieść Ksiądz Dehon, była dla niego syntezą doświadczeń i osiągnięć, zarówno tych zewnętrznych, jak i tych, które rozgrywały się w jego wewnętrznym intymnym kontakcie z Bogiem. Była szczytem oczekiwań, które — pomimo że nie stały się jego udziałem w świętej konsekracji — to i tak rozsławiły inicjatywę herolda Serca Jezusowego.

Już jako blisko osiemdziesięcioletni kapłan, Ksiądz Dehon zorganizował we Francji i Belgii gigantyczną kwestę na budowę rzymskiej bazyliki. Jakże inny wymiar miała jego akcja niż ta sprzed 400 lat, kiedy też zbierano w Europie pieniądze na rzymską świątynię. Tym razem całą swą aktywność złożył w pociągającej mocy miłości Serca Jezusowego i nie zawiódł się. W 1922 roku został poświęcony prowizoryczny kościół, który stał się ośrodkiem życia religijnego, zanim powstała zasadnicza bryła bazyliki.

Pokonując trudności finansowe, Założyciel chciał wykorzystać Rok Jubileuszowy — 1925 w celu zdobycia dalszych funduszy. Jeszcze publikował swe ostatnie prace ascetyczne, którymi uzasadniał swoje działania zewnętrzne. Jeszcze podsumowywał sercańskie przemyślenia. W 1919 roku wydał „La vie interieure” (Życie wewnętrzne), w 1920 roku — biografię księdza Rasseta, swego pierwszego współbrata zakonnego i wieloletniego współpracownika; zatytułował ją w stylu epoki „Un Pretre du Sacré - Coeur. Vie édifiante du R.P. Alphonse-Marie Raset” (Kapłan Najświętszego Serca. Budujący przykład życia Czcigodnego Księdza Alfonsa-Marii Rasseta). W tym też czasie powstało najważniejsze dzieło teologiczne Księdza Dehona. dwutomowy szkic traktatu systematycznego o Najświętszym Sercu — „Etudes sur le Sacré-Coeur” (Studia o Najświętszym Sercu) wydane w latach 1922—23, podczas wymagających ofiarności dni budowy rzymskiej bazyliki.

Jeszcze dożył dnia uroczystych obchodów swego osiemdziesięciolecia. U kresu swoich dni, spoglądał na dokonania tych lat, sięgające daleko poza Europę. Zgromadzenie pracowało w obu Amerykach, posiadało tam swoje nowicjaty, zapewniające rozwój siłami miejscowych powołań, pracowało w tradycyjnie protestanckich krajach skandynawskich, było na Sumatrze i w Afryce. Pierwsi misjonarze Zgromadzenia byli już biskupami. Ktoś sfotografował go w tych miesiącach wielkiego duchowego owocobrania. Ze zdjęcia spogląda twarz pełna spokojnej radości, kryjąca gdzieś głęboko bruzdy doznanych cierpień i doświadczeń.

Do końca działał. Trzeba było przecież przygotować przeniesienie domu macierzystego do Rzymu, przy budującej się bazylice, kończyć samą budowę, przygotować IX Kapitułę Generalną, która miała odbyć się jesienią 1925 roku. Nie trzymał się jednak kurczowo życia. Zaczynając w styczniu tegoż roku kolejny, sześćdziesiąty zeszyt swego skrupulatnego spisywania dziennika, umieścił na początku znamienne zdanie: „Ten ostatni zeszyt i może ostatni rok. Fiat. Pragnę odejść i być z Chrystusem”.

Nadszedł ostatni atak choroby Księdza Dehona. Już nie mógł zachować swego zwykłego porządku dnia. Przykuty do łóżka, wysłał kleryka po gazetę. Czytał ją przecież codziennie, tak jak Pismo święte, czy lekturę duchową, wtopiony w codzienny brewiarz. To był jego sposób na łączenie w jedno modlitwy i spraw świata, bo taka była dla niego struktura dziejów zbawienia, zapisywanych w słowie świętym i słowie codziennym.

Tak też pojmował swoje kapłaństwo, obejmujące zarówno sprawy codzienne, jak i nadprzyrodzone. Takiemu włączaniu miłości Najświętszego Serca w historię poświęcał całe swoje życie — aż po ostatnie godziny, gdy od 4 sierpnia 1925 roku jego świat zmalał do wymiarów pokoju w brukselskim domu macierzystym. Już tylko stąd mógł kierować Zgromadzeniem.

Atak choroby wzmógł się z niedzieli na poniedziałek 10 sierpnia. Sugestię przyjęcia sakramentu chorych przyjął z radością. Nie chciał, by używano sformułowania „ostatni sakrament” wszak było to tylko przejście, wsparte Bożą łaską i siłą. Ponowił jeszcze swoje śluby, a zwłaszcza ten szczególnie mu drogi — ślub żertwy ofiarnej, który w tych dniach dopełniał się aż po kres ludzkich możliwości.

Świadkami tajemnicy odchodzenia Założyciela byli członkowie Zgromadzenia z Polski. Mieli podzielić się tymi doświadczeniami ze wspólnotami sercańskimi nad Wisłą, by przekazać im charyzmat życia, które na ich oczach dopalało się. Mieli zanieść naukę o społecznym panowaniu Najświętszego Serca do kraju, który miał przeżyć szczególnie wymagającą próbę wierności Bogu.

Ostatniej nocy Ksiądz Dehon oddał jeszcze swój różaniec infirmiarzowi. Nad ranem, 12 sierpnia, wyszeptał wskazując na serce: „cierpię”. Łączył teraz swoje cierpienia agonii z cierpieniami Serca, któremu oddał się bez reszty. Ostatnim gestem ręki wskazał na obraz Serca Jezusa i wyznał: „Dla Niego żyję i dla Niego umieram”. I odszedł. W historii Zgromadzenia zaczął się nowy okres.

  • dehon-szkic-biograficzny-klauza.txt
  • ostatnio zmienione: 2022/06/23 21:39
  • przez 127.0.0.1